W dziewiąty dzień naszej rowerowej wyprawy docieramy do serca Mazur i stolicy polskiego żeglarstwa – Giżycka. Następnie naszymi dwukołowymi pojazdami kierujemy się krętą trasą, podziwiając zielone krajobrazy przyozdobione taflami kolejnych jezior. Trasa tego dnia nie należała do wymagających, co prawda były lekkie podjazdy, ale to nadawało wyprawie dodatkowych atrakcji. W tym dniu pełnym pięknych widoków udało nam się zrobić 115 km.
Dzień podróży: 9
(wcześniejszy dzień podróży opisany jest TUTAJ)
Data: 14.07.2018
Ilość przejechanych kilometrów: 115 km
Trasa: Wydminy – Giżycko – Piękna Góra – Kamionki – Dziewiszewo – Doba – Radzieje – Barciany – Drogosze – Romankowo
Powyżej dołączam dwie mapy: trasę w przybliżeniu oraz 9 dzień wyprawy na tle całej podróży nad Morze. Jeśli jesteście ciekawi jak dokładnie wyglądała trasa tego dnia, zajrzyjcie TUTAJ
Do widzenia Wydminy
Z naszego ekstra noclegu w Skorpionie, o którym pisaliśmy we wcześniejszym artykule, kierujemy się w stronę Giżycka, ale najpierw odwiedzamy jeszcze Most garbaty – jedną z ciekawszych atrakcji Wydmin. Most ten łączy największą wyspę na Jeziorze Wydmińskim ze stałym lądem. Jest poranek, nieco chłodno, nad jeziorem napotykamy rybaków i kilka osób trenujących na świeżym powietrzu. Spokój, cisza i sielankowy krajobraz. Dzień dopiero wstaje, a my ruszamy w dalszą podróż rowerową.
Most Garbaty w Wydminach

Z Wydmin do Giżycka mamy około 20 km. Przyśpieszamy, by jak najszybciej dotrzeć do serca Mazur. Trasa jest bardzo łagodna, pierwszy odcinek jedziemy wśród zieleni – trasą szutrową. Bliżej Giżycka zjeżdżamy na drogę asfaltową.

Jesteśmy w Giżycku!
Kika słów z mojego pamiętnika: Dotarliśmy do Giżycka nieco głodni. Zatrzymaliśmy się pod Wieżą Ciśnień, ale o godz. 8:00 była jeszcze zamknięta i zastanawialiśmy się co robić. W tej chwili zagadał do nas mieszkaniec Giżycka, który krótko i zwięźle powiedział: IDŹCIE NA MOLO. Tak też robiliśmy, ale najpierw musieliśmy wrzucić coś na ruszt. Wstąpiliśmy do cukierni i piekarni Szambelski, zamawiając oprócz świeżego pieczywa kawę. Do kawy podane zostały gratisowe pączki. Przerwa na śniadanie zaliczona, z pełnymi brzuchami ruszyliśmy w stronę Jeziora Niegocin.
Idziemy na MOLO
Jak tylko zobaczyłam port i zacumowane jachty, od razu ożyły we mnie wspomnienia. Około 10 lat temu byłam z klasą z liceum na żaglach, między innymi byliśmy też jeden dzień w Giżycku. Przypomniał mi się klimat mazurskich jezior, szanty śpiewane nocami, bryza muskająca skórę, szorowanie steru i masa żeglarskich nazw, których… niestety już nie pamiętam.

Artur nigdy wcześniej nie był na Mazurach, więc wydaje mi się, że był bardzo pozytywnie zaskoczony tym co zobaczył. I myślę też, że ten region zrobił na nim niemałe wrażenie. Ja zresztą bardzo cieszyłam się, że mogę zobaczyć Mazury jeszcze raz.

Na molo musieliśmy się jakoś dostać z naszymi obładowanymi rowerami. Choć znaki pokazywały zakaz wjazdu rowerami, władowaliśmy się tam z impetem. Pomogła nam w tym winda, którą dostaliśmy się na górę, z powrotem poprowadziliśmy rowery schodami.
Wjechaliśmy na Molo
Kierunek – Jezioro Mamry
Jadąc z Giżycka zmieniliśmy nieco kierunek naszej trasy, udając się w stronę Jeziora Mamry. Pogoda zaczęła nam płatać figla, dwa razy zatrzymywaliśmy się na przystankach, by przeczekać deszcz. Na szczęście były to tylko przelotne opady i mogliśmy spokojnie kontynuować naszą wyprawę.

W restauracji „Góra Wiatrów”
Jak każdego dnia podróży, tak i w 9 dniu wyprawy znaleźliśmy kulinarną przystań na nasz królewski obiad. Po drodze zobaczyliśmy szyld zachęcający do przyjazdu do restauracji Góra Wiatrów. Wjechaliśmy tam pod górkę, przed nami wyłonił się uroczy budynek malowany na biało i kryty czerwoną blachą.

Na zewnątrz faktycznie wiało i było mi trochę zimo, więc postawiliśmy zjeść obiad w restauracji. Czekały na nas stoły przykryte obrusem w biało-czerwoną kratę. Ja zmówiłam kapuśniak, Artur zupę rybną, a na drugie danie wziął kotleta mielonego z frytkami i surówką. Byłam tym nieco zdziwiona, wiedząc że nie jest wielkim fanem mielonych, ale zapytałam się go o to dopiero jak złożył zamówienie. Okazało się, że kotlety mielone pomyliły mu się z tradycyjnymi schabowymi. Koniec końców – drugie danie zjedliśmy na spółkę. Do obiadu podano nam też gorącą herbatę z cytryną.
To jednak mielone, nie schabowe 🙂
Otoczenie restauracji było bardzo zadbane. W ogrodzie na hamaku można było uciąć sobie drzemkę. Kilka kroków dalej był też taras z widokiem na Jezioro Mamry. W pobliżu znajdowały się domy w skandynawskim klimacie, należące do właściciela restauracji, które można wynająć. Prezentowały się one pięknie na tle zielonego krajobrazu.
Coraz bliżej Morza!
Opuszczamy krainę jezior, kierując się na zachód. Jesteśmy już coraz bliżej Bałtyku, a przed nami, dosłownie rzut beretem – granica z Obwodem Kaliningradzkim! Aż trudno uwierzyć, że nasza podróż wkrótce dobiegnie końca. Po drodze mijamy złote krajobrazy i rozlewające się pod błękitnym niebem łany pół.

Wjeżdżamy z powrotem na trasę Green Velo, a Artur na drodze spotyka futrzanego jegomościa, który najchętniej wpakowałby się do sakw i pojechał z nami nad Morze. Od jednego z mieszkańców dowiadujemy się, że ten kociak został podrzucony i ma naturę towarzyskiego przytulasa – co doskonale widać na zdjęciu poniżej.

Jak dotarliśmy do Siedliska pod Dębami
Nocleg tego dnia trafił nam się wymarzony. Naprawdę mogliśmy śmiało powiedzieć „Tu jest faktycznie jak w bajce”. I wiecie jak tam dotarliśmy? Zupełnie przypadkowo.
Było to tak, że zatrzymaliśmy się w Barcianach, by poszukać jakiegoś miejsca w okolicy na nocleg. Z numeru podanego w mapach google dodzwoniłam się do jakiejś starszej Pani, która podała mi numer do swojej córki, zajmującej się agroturystyką. Po rozmowie z córką, dowiedziałam się, że pokoje są już zajęte, ale został domek Baba Jagi z materacami i śpiworami. Koszt 30 zł/os. Pomyślałam sobie, że to musi być niezwykle intrygujące miejsce i nawet nie dopytywałam o szczegóły! Bez chwili namysłu, zarezerwowaliśmy nocleg i ruszyliśmy w kierunku Romankowa.

Nocleg w domku Baba Jagi
Wcześniej jeszcze zgubiliśmy się w Romankowie i trafiliśmy pod dom sołtysa (który jak się okazało jest rodziną gospodyni agroturystyki). Miły Pan poprowadził nas do Siedliska pod Dębami.
Na miejscu zastaliśmy wzorowo prowadzone gospodarstwo agroturystyczne z takim pomysłem, że szczęka opada! Dom obrośnięty winobluszczem w blasku zachodzącego słońca wyglądał nieziemsko. Obok wiata na rowery, zadaszone miejsce z kominkiem, drewniane stoliki i siedzenia przed domkiem, staw a na nim urocza altana. Na nas czekał drewniany domek stojący na balach nazywany chatką Baba Jagi z takim wyposażeniem: materace, śpiwory, czajnik, malutki stolik i broszury z trasami rowerowymi Green Velo. A co było dla mnie największym zaskoczeniem i rozbawiło mnie do łez? Drewniany wychodek, który w środku wyglądał, o dziwo, bardzo luksusowo.
Po prawej prysznic, po lewej toaleta. Luksusowy wygląd wychodka był niemałym zaskoczeniem!
I wiecie co? Nocleg w Siedlisku Pod Dębami wspominamy do tej pory. Był to jeden z ciekawszych noclegów w naszej podróży. Zachęcam wszystkich, którzy będą w pobliżu Romankowa, by zajrzeć do tego magicznego miejsca. Więcej o tym gospodarstwie przeczytacie w kolejnym artykule, w którym pokażę Wam jak to miejsce wyglądała o świcie.